Tedwas: FC Den Haag – Ajax, czyli Legia Warszawa w kraju wiatraków

Autor Redakcja 7 (komentarze)

Na ten mecz, będący najważniejszym wydarzeniem tej rundy dla kibiców z zaprzyjaźnionej Hagi, fani Legii skrzykiwali się od dawna. Wiadomo było, że wybierze się tam niemała grupa, aby wspomóc naszych holenderskich przyjaciół. Wiadomym też było z góry, że kibiców Ajaxu tego dnia w Hadze nie zobaczymy, bo od kilku sezonów ani kibice z Hagi, ani z Amsterdamu nie są wpuszczani na stadion przeciwnika, a w dniu meczu policja blokuje praktycznie wszelkie drogi z jednego miasta do drugiego, aby zapobiec przemieszczaniu sie zwaśnionych fanów. Niemniej jednak, w piątek wieczorem pakujemy się w dwa samochody i…azymut zachód! Droga przebiega wesoło, ale bez ekscesów (prawie:). Przed granicą, w Świebodzinie wita nas ponoć największa figura Chrystusa, jaka znajduje się na tym globie i faktycznie, widać ją z daleka. Podjeżdżamy na chwilę przypatrzeć się tej monumentalnej budowli i ruszamy dalej.

Holandia wita nas świtającym i zachmurzonym niebem oraz niską temperaturą. W końcu dojeżdżamy do Hagi, w której z kolei świeci słońce. Niejako z rozpędu, a właściwie za sprawą zauroczonego wcześniej tym miejscem kolegi, ruszamy do odległego o kilka kilometrów od administracyjnej stolicy Holandii, nadmorskiego kurortu – Scheveningen. Rzeczywiście, bajkowe miejsce. Plaża na oko, dwukrotnie szersza od naszych bałtyckich, dwupoziomowe zadaszone i zabudowane molo wychodzące daleko w morze, na końcu którego znajduje się wysoka wieża widokowa. Do tego luksusowe apartamentowce i hotele o naprawdę ciekawej architekturze. Holenderski Sopot, w którym latem ciężko o miejsce i łatwo o wszelkiego rodzaju przygody. Po chwili ruszamy do Hagi i po krótkim poszukiwaniu właściwej ulicy trafiamy na położoną niemal w centrum miasta kwaterę, gdzie oczekuje już na nas przybyła wcześniej załoga trzeciego samochodu.

Haga to kameralne i ładne miasto. Okazuje się jednak, że jej mieszkańcy niekoniecznie wiedzą co i gdzie się w niej znajduje. Próbujemy odnaleźć położony w centrum hotel znanej sieci, gdzie miała znaleźć się kolejna grupa warszawskich podróżników i…owszem, pytani mieszkańcy z uśmiechem i chętnie odpalają swoje GPS-y, ale albo znajdują na nich inne hotele, albo w ogóle nic nie znajdują. Ci bez GPS-ów bezradnie rozkładają ręce i nie wiedzą nic. Koniec końców napotykamy członków grupy „samolotowej”, która dotarła do Holandii tym środkiem transportu. Wiemy też, że w piątek wieczorem wyruszył wesoły autokar z Warszawy z odpowiednim „pokładowym obciążeniem”. Telefony i szybkie obliczenia pozwalają nam przypuszczać, że będzie nas na meczu naprawdę duża grupa.

Po południu przejmuje nas jeden z liderów FC Den Haag i zaprasza na wieczór w pubie w centrum miasta. Meldujemy sie tam punktualnie i rozpoczyna się „wieczór haski”. Zmieniamy dwukrotnie lokal, poznając przy okazji topografię miasta oraz trafiając niejako przypadkiem na dzielnicę „czerwonych latarni” i na koniec, rozstając się z holenderskimi przyjaciółmi, umawiamy się na następny dzień na mecz, który na żądanie transmitującej go telewizji będzie rozegrany o egzotycznej dość porze, czyli godzinie 12.30.

Nowy stadion FC Den Haag znajduje się właściwie na przedmieściach i choć kameralny, bo mieszczący 15 tysięcy osób, to miły dla oka, z dużymi parkingami i co sie okazało później, z doskonała akustyką. Meldujemy sie tam o 10 rano i jesteśmy lekko zaskoczeni, bo wkoło pustki, zaledwie kilkanaście pojedynczych osób w barwach kręci się w okolicy. Sprawdzamy asortyment sklepu klubowego, ale wychodzimy mocno rozczarowani. Kilku kolegów zakupuje jedynie okulary przeciwsłoneczne o żółto – zielonych oprawkach z maleńkim herbem FCDH po bokach. Zakup jak najbardziej słuszny, bo słońce przygrzewa coraz mocniej. Później dopiero dowiadujemy się, że „hitowe” różowe szaliki z herbem klubu, klapki-japonki i wąski wybór koszulek, bluz, czy kurtek to wynik zmiany sponsora klubu, która ma nastąpić w najbliższym czasie, co zahamowało zamawianie przez klub gadżetów i pamiątek w ostatnim okresie.

Tymczasem pod stadionem w przeciągu dosłownie kilkunastu minut zrobiło się gwarno i głośno. Ludzi coraz więcej, a widząc nas w barwach Legii, pozdrawiają nas „elkami” z palców i okrzykami „Ledżia Warsawa”. Pod stadion dobija tez kilkunastoosobowa, raczej młodzieżowa grupa w niebiesko czarnych szalach kibiców FC Brugge, którzy przyglądają nam się z zaciekawieniem. Przemieszczamy się pod Supporters Home, czyli takie nasze Źródło. Tam stoi tłum fanów FCDH którzy, co nas początkowo szokuje, żłopią lurowatą kawę z papierowych kubków. Szybko jednak okazuje się, że na meczach z Ajaxem nie tylko nie wpuszcza się przyjezdnych, ale i …nie sprzedaje się piwa. Po rozmowach z kolegami z Hagi dowiadujemy się, że podobne restrykcje maja miejsce w przypadku spotkań z Utrechtem. Za chwilę przybywa nasza grupa autokarowa, którą słychać już z daleka – wszyscy przepisowo na biało i maszerują od strony parkingu. Widać, że zawarli już bliższe kontakty z Holendrami, bo większość na szyjach ma żółto zielone szale, a po chwili kolejne barwy zmieniają właścicieli w drodze wymiany. Docierają też bilety, które wręczają nam gospodarze. Okazuje się też, że jest to prezent od naszych przyjaciół i absolutnie odżegnują się oni od przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy. Mało tego, parę osób które wcześniej nie dopisały się do zgłaszanej jeszcze w Warszawie Holendrom puli i przyjechały w ciemno, również otrzymuje wejściówki i tym samym 70 osobowa grupa legionistów zaczyna na około 30 minut przed meczem wchodzić na stadion. Bramki i schemat wchodzenia podobny jak na Łazienkowskiej z tą różnicą że nikt człowieka nie maca jak owcy na targu. Ochroniarze usłyszawszy że jesteśmy z Warszawy, życzą dobrej zabawy i pokazują elki. Autor niniejszej relacji, mając na plecach plecak z trzema naszymi płótnami, był mocno zaskoczony kiedy oświadczywszy co niesie, został obdarzony uśmiechem i przepuszczony bez żadnej kontroli.

Stadion wypełniony po brzegi, ale nasza grupa centralnie pakuje się w środek sektora za bramką, gdzie zasiadają aktywni kibice. Szybko wieszamy też, łącznie cztery płótna Legii. Trzeba przyznać, że stadion naszych przyjaciół nie ma zbyt wiele miejsca na barwy klubowe, więc siłą rzeczy nasze flagi przykrywają płótna gospodarzy. Nikt jednak nie robi żadnych problemów, a miejscowi chętnie i z własnej woli pomagają nam w wiązaniu flag.

Po chwili na boisku pojawiają sie piłkarze, z trybun lecą żółto zielone serpentyny, powiewa kilka dużych flag na kijach, rozpoczynają się śpiewy, a na murawie lądują żółto zielone świece dymne i jakieś petardy hukowe. Żadnej paniki, ani histerii ze strony ochrony w związku z tym nie zaobserwowano i chyba każdy na stadionie uznawał to za normalny element meczu, zwłaszcza o takim ciężarze gatunkowym. No ale u nas władze klubu i antykibolscy krzyżowcy z Czerskiej oczywiście wiedzą lepiej, jak powinno wyglądać „europejskie” widowisko piłkarskie.

Problemem kibiców FCDH wydają się być dwa młyny – jeden za bramką, drugi na prostej, które to ośrodki pozbawione wodzireja, jak to ma miejsce na większości stadionów w Polsce, często śpiewają co innego, kiedy jedni zaczynają, drudzy kończą – ogólnie widać brak koordynacji, co odbija się na efektach. Doping, pomimo naprawdę dobrej akustyki, u nas zostałby uznany za dolną granicę stanów niskich średniej krajowej, natomiast gospodarze w pomeczowych rozmowach uznawali go za dobry. Tak, czy owak, staraliśmy się wspomagać przyjaciół, ale wobec braku znajomości języka, ograniczaliśmy się raczej do pieśni sławiących Legię, które zresztą podchwytywała miejscowa publiczność, o ile oczywiście nasze śpiewy nie wykraczały poza nazwę naszego klubu:) To samo zresztą w druga stronę, kiedy doping zawierał wyrazy Den Haag, legioniści ciągnęli śpiew ile sie dało, ale w przypadku bardziej skomplikowanych językowo pieśni z oczywistych względów musieliśmy pasować:) Wspólnie i bez problemów językowych „pozdrawialiśmy” jedynie bramkarza Ajaxu Jeroena Verhoevena, którego postura (straszny grubas`i przydomek Pizzaman) powodowała, że każdy jego rozbieg w celu wykopu piłki był nagradzany gromkim: oooooooooooo, a sam moment kopnięcia chóralnym: pizzaaaaaa!!!!! , co jednoznacznie sugerowało niesportowy tryb odżywania się. Dość osobliwym i raczej nietolerowanym w naszym, krajowym światku zwyczajem jest też puszczanie po każdej bramce pieśni sławiącej miejscowych, coś na kształt hymnu klubowego. Przypomina to osławiony „doping z kasety”, którego prekursorów nawet nie będę wspominał, ale trzeba uczciwie przyznać, że w Hadze ta nuta miło wpada w ucho i w dodatku jest fajnie wzbogacona kibicowską wstawką – oi, oi, oi!, którą podchwytuje cały stadion.

Sam mecz emocjonujący i co należy oddać piłkarzom Hagi, z przysłowiowym gryzieniem trawy w walce o każdą piłkę. Przy takim zaangażowaniu, nawet przy porażce, żaden kibic nie mógłby mieć pretensji. Chciałoby się widzieć naszych kopaczy grających z takim „zębem”. Wracając do meczu – prowadzenie Hagi, wyrównanie, jeszcze raz ten sam schemat i kiedy mecz dobiegał końca, nasi przyjaciele ładują zwycieską bramkę. 3-2!!! Osławiony Ajax na kolanach i traci praktycznie szanse na mistrzostwo kraju! Na stadionie fiesta, piłkarze robią rundę honorową, nikt nie wychodzi ze stadionu, wszyscy świętują, śpiewają, atmosfera prawdziwego triumfu.

Jeden z Holendrów z przejęciem tłumaczy nam, ze to wymarzony sezon, bo….wygrali dwa razy z Ajaxem, u siebie i wcześniej na wyjeździe. W końcu wychodzimy ze stadionu i lądujemy znów pod Supporters Home. Teraz już o dziwo bez problemów wjeżdżają nam pod nos tace z piwem, które przynoszą nam kibice z Hagi. W powietrze co chwila strzelaja jakieś fajerwerki, pod knajpa płoną race, świece dymne, wszędzie radość. Po pewnym czasie nasza grupa zawija się na zaplanowaną wcześniej wycieczkę, ale grupy autokarowa i samolotowa umacniały zgodę jeszcze baaaaardzo długo. W okolicach północy jeden z kolegów wyskoczył na chwilę za przysłowiowy narożnik i jedyne co słyszał, to pieśni sławiące Legię a jedyne osoby jakie spotkał, to mocno „zmęczonych” Holendrów, pewnikiem wracających z melanżu z legionistami, bowiem jedyne dźwięki jakie z siebie wydawali, to „Ledżia Warsawa”. Wyjazd w pełni udany, pokazaliśmy się dobrą liczbą i jakością, za mankament można uznać tylko brak gości, ale niestety staje się to powszechnym scenariuszem w całej Europie.

Epilog meczu to oczywiście kolejny sztucznie nadmuchany skandal, o którym już wspominaliśmy na Ż.info. Wiadomo, że Ajax ma przydomek taki, jak u nas Cracovia, czy Widzew. Po meczu rozradowany zespól Hagi i trener dali sie ponieść radosnym emocjom i podchwycili kibicowską pieśń, którą możnaby określić jako anty-Ajax. Wszystko to zostało zarejstrowane i wrzucone na You Tube. Następnego dni jakaś żydowska organizacja narobiła lamentu na całą Holandię, że miała miejsce kolejna krucjata antysemicka. Wiadomym było więc, że będą reperkusje. Holenderski Związek Piłki Nożnej odsunął od 4 spotkań Lexa Immersa, najlepszego zawodnika FCDH, a trenera Johnna van den Broma od jednego spotkania na ławce trenerskiej, Z pewnością to duży cios dla drużyny z Hagi w walce o miejsce premiowane grą w europejskich pucharach.

Nic to, Legia & Den Haag – together  & forever!!!

tedwas

7 ( komentarze )
kw. 13, 2011
17:00
#1 Wojtek :

W jaki sposób można kupić bilety na mecz FC Den Haag?

Zostaw komentarz

Nazwa

E-mail

www

Poprzedni wpis
«
Nastepny wpis
»