Pawełek: Koroniarze w Sto(L)icy cz. 4

Autor Redakcja 6 (komentarze)

Niżej czwarta część „Opowieści z dawnych lat”. Przypominamy o dosadnym języku Autora – osobom wrażliwym sugerujemy odpuszczenie tej lektury.

___________________________

Część 4

___________________________

Już mówię… dopadliśmy do naszej Łady. ” Gdzie jedziemy” – pytam… – Jedź pod Universam… na drinka jeszcze zajrzymy – mruczy Starzyk. Mieścił się tam wtedy jeden z najbardziej hardkorowych banditen-barów, gdzie zawsze panował towarzyski niby-luzik, ale niechby tylko jakiś przybysz z zewnątrz spróbował zaszumieć… Za moment byliśmy na miejscu. Wychodząc z auta – czułem już wyraźnie jak z mózgu robi mi się helikpoter… Idziemy na pięterko do tego barku – kurwa, no nie może być… Zamknięty. Schodzimy z powrotem – szukam kluczyków do bryki – wcięcie… Co za schiz jakiś… Wracam się – nigdzie ich nie ma.

– Baranie boży! – słyszę Ogona… – Zobacz!

Podchodzę do samochodu – ale film… kluczyki są w stacyjce, a fura zatrzaśnięta. Starzyk posługując się wyrażeniami na k. ch. i p. – wlepia mi żółtą kartkę, a ja najchętniej wsiadłbym w Pałac Kultury i wystrzelił się w kosmos. W końcu łapiemy taryfę, żeby pojechać po zapasowy komplet kluczy. Wbijamy się do taxy, ruszamy ? a gazem od nas jebie po maksie… Ogon zaczyna bawić się pistoletem. Coś tam się gimnastykuje, w końcu mówi: – Pawełek, skopsaj tą kosałę, bo bębenek się zatarł i łusek nie można powyciągać… Taryfiarz zgarbił się ciutke, a Ogoniasty odpalił moją sprężynkę i ostrzykiem dłubie te łuchy… Taxiarz widzi to wszystko w lusterku, pociąga nosem – Panowie to z akcji jakiejś jadą, co? –  Tak… ? bełkocze już Starzyk…  – Pogotowie Gazowe… Usunęliśmy awarię… Do końca drogi pytań już nie było…

Weszliśmy do Starego po te drugie kluczyki. Zgredzik na widok wyrka padł bez pożegnania w barłóg – Ogon zgarnął z szuflady porcyjkę nabojów i siatę naszego Adelscotta – i już tylko we dwóch wróciliśmy na Grochów. Odpaliliśmy Ładzianke i sącząc ten boski specyfik dotarliśmy bez przeszkód na Ursynów. Zatrzymuję się pod jednym z bloków – Ogon, wysiadka…Późno jest… Kończymy balecik… Ten tak na mnie patrzy… w jednym ręku giwera, w drugiej piwko – na facjacie szatański uśmieszek… – Spatroluj jeszcze okolicę – mówi… Ruszyłem, jadziem – na jednym z przystanków czeka na nocnika jakaś dość rozhukana grupka jakich wiele o takiej porze. Wiecie… śmietnik im przeszkadza, coś tam kopią… „Zawijaj!” – rzuca komendę Ogoniasty. Wykonałem „ju-terna” i stanąłem półtora metra od tej hałastry. Ogon opuścił szybkę i pierdut! Bach bach!!! w nich z kolcika. Spierniczali w totalnej panice jak robactwo – każdy w swoją strone… Dobry film – nie ma jak chwilowi woziciele, w dupe jebani bohaterowie jednej akcji. Kręcimy beczkę i jedziemy dalej. Pustki jak styczniowej nocy na plaży w Jastarni… – „Zawracaj!” – słyszę… Patrzę – na przystanku siedzi jakiś typina w pozycji zwiędłego tulipana… „Ogon, co ty, daj mu spokój… ” – zaczynam…

– Dobra, Pawełek ” luzuj”, chłopak jeszcze zamarznie – a tak to go rozgrzejem…

Kurwa, co to była za scenka… Na zgaszonych światłach wtaczam się w zatoczkę… Ogon odkręca szybkę i jak James Bond na pięknie wyprostowanej rączce mierzy w tego typka… Ten gościu, tak nie przymierzając za wiele, miał może z pięćdziesiąt lat. Pewnie zachlał gdzieś w okolicy i akurat – w oczekiwaniu na transport – go zmogło. Zdaje się, usłyszał szum silnika i z nadzieją, że to nocny ? otworzył oczy. Zamiast upragnionego autobusu ? ujrzał wycelowaną centralnie w siebie lufę… Ludzie! Żebyście zobaczyli jego twarz i sposób w jaki spierdalał… Jego kończyny zapieprzały w powietrzu niczym śmigła, przy czym kolo zdawał się w ogóle nie dotykać ziemi. Bez kitowo przebił wszystkie scenki Strusia Pędziwiatra razem wzięte… Jeden wielki mega wiatrak – jak Boga kocham… Ogon w ataku histerycznego śmiechu w ogóle nie nacisnął na spust…

Kiedy myślałem, że już wystarczy i jechałem na nasz parking – mój współtowarzysz ekspedycji oddał, tak dla zasady – strzał w stronę przejeżdżającej obok nas taksówki, bo jak stwierdził ? od chuja dziś na nas złotówy zarobili ? a że w życiu nie ma lekko – muszą pożyć w jakimś stresie. Taryfiarz okazał się jednak twardawy, bo zaczął coś do nas bluzgać i błyskać światłami. Miałem już wszystkiego serdecznie dość, a że nasza Ładzianka była dobrze podrasowana – postanowiłem w trybie pilnym się oddalić. Chłopina dysponował jakimś Polonezem, więc próbując nas gonić wiele wskórać nie mógł. Zgubiłem go za czwartym, czy piątym zakrętem – po czym ogłosiłem definitywny fajrant.

Kolejny dzień to była niedziela. Ekipa podwórkowa zaczęła aktywność dopiero pod wieczór,  ja i Ogon również. Doszedł do nas Ma(L)ita – i we trzech wybiliśmy się do sklepu. Kupiliśmy kartonik „XXXX” – rozpoczęliśmy szprycę. Zaraz przypomniało mi się, że trzeba oddać Starzykowi wózek, żeby miał czym w poniedziałek do arbajtu pojechać, więc pojechaliśmy robiąc tradycyjny przystanek u Michela Badre. Domofonu nikt jeszcze nie naprawił, wchodzimy na górę, pukamy, stukamy, walimy, dzwonimy – nic… Pewnie jeszcze gdzieś się łajdaczy – poczekamy. Poszliśmy na taki skwerek w kwadracie Chocimskiej, Spacerowej i Goworka, który od niedawna nosi nazwę Tarasa Szewczenki. Wtedy tak się nie nazywał, nie było tam pomnika ukraińskiego wieszcza i mówiło się po prostu, że się idzie „za domek”. Zatem rozbiliśmy za domkiem małe koczowisko, dołączyło do nas dwóch miejscowych znajomków ? i zagraliśmy klasyczną uliczną przeplatana śpiewami sławiącymi Legię, pijatykę… Zrobiło się późno – sprawdziliśmy – Starzyka dalej nie ma. Postanowiliśmy oddać mu furę rano… Jednak o świcie telefon nie odpowiadał…

I znowu: Ursynów, Plac Unii, walenie do drzwi… Starzyk jaki był taki był, ale roboty by nie odpuścił… Ocho…! Pewnie się porobiło…

– Ogon, bierz ode mnie fajerę-? poszukamy go.
– A gdzie go chcesz teraz szukać? Od razu dajemy na Wilczą…
– Mówisz…? To jedź… najwyżej potem się pomyśli…

Parkujemy pod mentownią, dopijam piwo i wyłazimy z wozu. Wbijamy się do środka – Ogon nie zdążył jeszcze japy z pytaniem otworzyć – uchylają się jedne drzwi po lewej stronie  i… wychodzi skuty kajdankami Starzyk w asyście dwóch psiaków. Mrugnął do nas porozumiewawczo, żebyśmy się gubili i zniknął za rogiem. „No ładnie, mówię… ” – zajebał kogoś, albo jakąś dupę po pijaku udusił… Chujowo…
Zawinęliśmy się na Strefę… Postanowiłem odespać zaległości. Z wieczora dostajemy cynk, że Starzyk jest już na powietrzu. Sam do nas przyjechał po brykę i nawija co go spotkało. Kluczem do rozwiązania zagadki okazały się dwie sprawy. Po pierwsze  jak nas wyjebali z Remontu , w szatni tegoż klubiku najspokojniej w świecie wisiała sobie katanka Starzyka z jego prawem jazdy w kieszeni i tym samym – adresem. Po drugie: jak Ogon i ja wychodziliśmy od niego z mieszkania – drzwi do chawiry były zamknięte tylko na klamkę… No i Starzyk obudził się o szóstej rano, we własnym wyrze szarpany za ramię przez psy… Przeszukali mu kwadrat robiąc konkretny rozpierdol, nagana nie znaleźli, ale zawinęli go, i rozpoznanego przez trzech bramkarzy – posadzili…

Na Wilczej przesłuchiwała go taka pani oficer. Przedstawiała mu zarzuty i informowała co w jego sprawie zostanie skierowane do prokuratury…

Traf chciał, że w następny piątek wybraliśmy się do nowo otwartego pubu na MDM-ie. Knajpa dość droga była, ale jak na tamte czasy szykowna – i złaziło się tam sporo szukających wrażeń dziewczyn. Siedzimy sobie ze Starzykiem, bajerzymy zupełnie o niczym – nuda. Zeszło mnóstwo wódy pod browar –  w końcu ja już nie piłem, a Ogon i Starzyk rozpoczynali proces resetacji. Łykają, łykają… – Patrz, jak niezła mamuśka przy barze! Zauważa Ogoniasty… Patrzę, siedzi bardzo dobrze zadbana czterdziestka, może nawet niecała… ubrana przyzwoicie, acz z elementem prowokacji… i sączy jakiegoś drina. Starzyk tak ją obcina, świdruje oczkami…

–  Ja pierdolę –  mówi.. –  To moja pani oficer!

No i zaraz do niej polazł. Jak zobaczyłem , że ta baba pozwoliła mu się przysiąść  i na blat wjechały kolejne napitki , to szczena zaczęła mi opadać. Tymczasem rozkręca się jakiś dancing, wyhaczyłem jakąś fajną maniurę, i widzę, że Starzyk z panią władzą –  też nie próżnuje. Za chwile znowu oboje lądują przy barze. Kolejne lufy… Zabawa nabiera tempa…

Właśnie już spałem przy stoliku jak odtrąbiono odwrót – Pawełek, pobudka, jedziemy – taxa czeka! Wychodzimy – patrzę a do taryfy kitra się z nami przedstawicielka resortu spraw wewnętrznych… Nie no – mamo ratuj…

Lądujemy u Starzyka w domciu, na stół z lodówki idzie wszystko co się da –  i zrobiła się nawet całkiem przyzwoita kolacja. Oczywiście łyskacz i piwo leje się po maxie, a nikt się nie oszczędza. Nie wiem ile tak siedzieliśmy, poszła jakaś muza, Starzyk w tanach z psiarą, i nagle rozkminiam, że on tak dyskretnie lecz zdecydowanie wysterowuje panią oficer via przedpokój – do sypialni… Po chwili za nimi zamknęły się drzwi…

Ogon już spał na fotelu w systemie na jamnika. Więc otworzyłem ostatniego browca i zaległem na kanapie. W magnetofonie skończyła się kasetka i zapanowała kompletna cisza. Piwko mi się prawie kończyło, już łapałem drzemki, a z sypialni zaczyna dochodzić coraz wyraźniejszy szelest… I to mnie zaintrygowało… Wstałem, osuszyłem butle i nasłuchuję…

– Aaaach, ooojjj, – słyszę psiarę… Jezu, czego ja tu jestem świadkiem…???
Szelest zamienił się w wyraźny łomot… jadą tak z piętnaście minut, dwadzieścia, i to na pełnym ogniu… Nie wiem ile czasu minęło, bo już pomału mnie to zaczęło nudzić.
– Starzyk! Za zabicie policjanta jest KaeS!!! – wrzeszczy, całkowicie już rozbudzony i uchachany Ogon. Skręcamy się ze śmiechu… Za ścianą życie ustało…

Nad ranem zamiast eleganckiej reprezentantki władzy – zobaczyliśmy kompletnie zajechaną i najebaną szmatę z rozmazanym makijażem i anarchistyczną fryzurą. Starzyk kazał jej się ubrać, dał jej dwieście marek i kazał spierdalać. Na jej niezbyt wyraźny protest wydał dobroduszne przyzwolenie: – No dobrze już dobrze… Przyjdź w piątek!
Dopiero zaczynała się sobota…

Przerwałem nawijkę, bo znów stan mego gardła przypominał Saharę. „M” popłakany ze śmiechu. Kurwa, przecież tego nawet w żadnym filmie nie było!
– No nie było, wiadoma rzecz Stolica!, mówie. – A dasz wiarę, że sprawa się na tym zakończyła i nic nie zostało skierowane do prokuratury?
– Ja pierdolę… , „M” kręci łbem…  O ja pierdolę…

Do akcji wkracza Marta – dobra, chłopaki, zimno już mi,  kwadrat mam wolny zapraszam! Powoli zaczęliśmy się zbierać. Od tego gadania całkowicie wytrzeźwiałem. Kielcuchy robią między sobą jakąś zrzutę. Widząc ile jeszcze mają hajsu się przeraziłem… Poszliśmy do sklepu…

___________________________

W tym miejscu kończymy cykl „Koroniarze w Sto(L)icy”. Dla wiernych Czytelników mamy jednak dobre info – kolejny cykl Pawełka „Oko w oko z wrogiem”, w którym poznacie m.in. przygody bohaterów „Koroniarzy…”.

6 ( komentarze )
lut 23, 2011
18:42
#1 Pit :

a gdzie 3 część?

lut 23, 2011
18:55
#2 Redakcja :
lut 24, 2011
14:31
#3 radom :

świetnie się to czytało,ale szybko i krótko, wiecej takich wspomnien publikujcie,bo z ikrą napisane.pozdro

lut 25, 2011
11:49
#4 tarcho :

super sie to czyta ,aby wiecej!!!

lut 25, 2011
12:22
#5 S :

Myślałem ,że to portal kibicowski a nie kącik literacki. Jeszcze ktoś pomyśli ,że to nie jest fikcja

lut 27, 2011
23:57
#6 Paweł :

a niech se myśli kto to co chce:) mi się podoba:) oby więcej:) z niecierpliwością czekam na kolejny cykl:)

Zostaw komentarz

Nazwa

E-mail

www

Poprzedni wpis
«
Nastepny wpis
»