Mari: „Moja historia”; SKLW: 1% z PIT dla Mariego
W ciągu ostatniego roku środowisko kibiców Legii przeprowadziło szereg inicjatyw na rzecz pomocy naszemu koledze z Sandomierza. Zachęcamy do przekazania 1% na jego wsparcie przy okazji rozliczania podatku dochodowego. Niżej możecie zapoznać się z tym, co przeżył.
Redakcja
————————————-
Jesień 1997 roku dwa najlepsze polskie kluby rozgrywają swoje mecze w pucharze UEFA jako zapalony kibic piłki siadam przed telewizorem oglądam Widzew-Udinese tydzień później oglądam Legia-Vincenza Calcio i jestem oszołomiony, ugodzony strzałą amora, widzę Żyletę, podniesione szaliki śpiew „Mistrzem Polski jest Legia”. To był moment kiedy zakochałem się w Legii !! Jakiś czas później kupuję pierwszy szal CWKS LEGIA – Legia moim życiem. W Sandomierzu Wisła ma zgodę ze Stalówką, za złą odpowiedz „za kim jesteś” można dostać placka. W mieście organizuje się wielki bastion skinheadów – wchodzę w to. Czerwone szelki, glany, spodnie moro i chłopaczek z 6-tej klasy z naszywką flagi narodowej na kostce (plecak) to ja.
Przygoda nie trwała długo. Grudzień 2000 rok diagnoza: złośliwy rak kości strzałkowej. Skierowanie Instytut Matki i Dziecka w Warszawie. Słyszę Warszawa – myślę Legia i już choroba wtedy schodzi na dalszy plan, będę bliżej Legii pomyślałem, zobaczę stadion, może uda mi się pójść na mecz. Nic bardziej mylnego. Warszawę widziałem tylko z za okna, słyszałem pociągi na zachodnim. Szpitala na Kasprzaka stał się moim drugim domem właściwie to nawet pierwszym, bo jak można nazwać powroty do Sandomierza na 3-4 dni i pobyt w szpitalu 1,5 tygodnia. W marcu 2001 roku przechodzę swą pierwszą poważna operację, już wtedy widmo amputacji wisiało nad moją nogą, jednak wszystko kończy się szczęśliwie. W sierpniu tego samego roku kończę leczenie idę do gimnazjum. Gimnazjum to dla mnie okres stagnacji, wyciszenia się po chorobie, dojścia do pełnej sprawności. Nic wielkiego się nie działo, co miesięczne wizyty w stolicy przechodziły w fazę kwartalną, półroczną. W 2004 poszedłem do Liceum. Od różnych osób w światku szpitalnym słyszałem „pięć lat i choroba nie wróci”… Mi brakowało jeszcze troszkę ponad 1,5 roku. W kwietniu 2005 przyjechałem jak do tej pory na „odbębnienie kontroli” w tomografii komputerowej pojawiły się zmiany nowotworowe w lewym płucu. Powrót na oddział stał się faktem. Z całą pewnością mogę powiedzieć że był to najgorszy okres ze względu na ciężką chemioterapie i wielkie spadki odporności. Wyglądało to mniej więcej tak: tydzień pobytu na oddziale – chemioterapia , 2 dni w domu spadki odporności, tygodniowy pobyt w szpital w Sandomierzu na odbudowaniu wartości krwi, 2 dni w domu i wyjazd do Warszawy, i tak w kółko od kwietnia do listopada. Na oddziale Onkologii poznawałem zawsze sporo ludzi, wtedy w 2005 nie było inaczej – znajomości z Rafałem z Pogoni Szczecin, z Pawłem z Lecha, Ryśka z Odry Opole (zapaleniec Schalke 04) były bardzo cenne, zawsze dążyliśmy do tego, aby kładli nas na jednej sali. Leczenie na płuca różniło się diametralnie od leczenia nogi, krótszy czas rehabilitacji spowodował że w listopadzie tego samego roku ponownie pokonałem nowotwór. Rok 2005 mógłbym uznać za stracony gdyby nie upragniony po tylu latach debiut na Łazienkowskiej: Legia-Cracovia. Kiedy zaczynałem interesować się piłką w latach 90tych w TV leciało sporo meczów Legii, Widzewa, Gieksy, Wisły, był magazyn Gol, sportowa niedziela i moje ulubione studio s-13 którego wysłuchiwałem gdy polska ekstraklasa w publicznej już nie istniała. Kibicowskie początki to tylko i wyłącznie magazyn tmk do którego zaglądałem bardzo często, dopiero po jakimś czasie przerzuciłem się na relacje w internecie. Choć sentyment do tej małej książeczki pozostał, kilkanaście archiwalnych numerów posiadam pochowanych w szufladach.
Powróćmy jednak do dalszej historii związanej z chorobą. Klasa maturalna rok 2007,itp. etc. Kilka dni po 100dniówce miałem wyznaczone badania kontrolne 2 dniowe ze względu na scyntygrafie w szpitalu Bródnowskim, akurat w 1 dniu pobytu odbywał się trening wokalny na krytej przed startem rundy. Po kilku dniach od wizyty w Warszawie dostałem telefon z kliniki o planowanych dodatkowych badaniach wobec niezidentyfikowanej masy w nodze. Nie minął tydzień a lekarze wykonali biopsję mojej nogi. Diagnoza – wznowa nowotwór kości strzałkowej, pomyślałem nie ma hu*a już po nodze. Na oddziale ponownie Rafał (Pogoń Szczecin), Paweł* (Lech Poznań) ,a Rychu (Odra Opole) na szczęście się wyleczył. Rafał leczył rękę, Paweł stracił w 2005 prawą nogę z wyłuszczeniem stawu biodrowego obecnie miał przerzut na obojczyk ale dawał radę mimo ciężkiego stanu, gdy tylko wiedział że zostanę przyjęty na odział zakładał koszulkę Gajtkowskiego. Śpiewał „W nienawiści..” ja nie byłem mu dłużny i tak że jechałem na Lecha. 4 kwietnia 2007 została wyznaczona Mi operacja nogi, ponownie lekarze poprosili mnie abym podpisał ewentualną możliwość amputacji nogi. Zawsze wolałem żyć niż dać kurewstwu rozpieprzyć się po moim organizmie. Od małego nie dawałem taryfy ulgowej – taki już byłem. Gdy wyjechałem z sali pierwszym moim pytaniem było „czy mam nogę?” Nigdy więcej nie przeżyłem takiej radości jak wtedy, powiedziałem sobie że wszystko zniosę. Za to z funkcjonowaniem nogi było znacznie gorzej niż po pierwszej operacji, teraz stopa bezwładnie opadała w dół trochę ciągnęło ją w lewą stronę w związku z tym dostałem specjalna ortezę stabilizującą. W szpitalu przeżywałem chwile ciężkie ale i było dużo radości. Razu pewnego wybrałem się na badanie rentgenowski, poznałem tam miłą panią technik która miała mi zrobić zdjęcie rtg, szybko złapaliśmy wspólny temat związany z moją bluzą LEGIA! Pamiętam było ciepło zbliżał się majowy mecz Legia-Widzew, ja dochodzący po kwietniowej operacji, praktycznie już gotowy do wyjścia, Ula bo tak miała na imię zaproponowała mi wyjście na Legia-Widzew, kupiła dostępne bilety na przed krytą , dostałem przepustkę jednodniową. Wyruszyłem ze szpitala jeszcze z wenflonem na prawej ręce, piwko przed meczem, 2-0 dla Legii, radość to było coś czego brakowało Mi od dawna, po meczu udaliśmy się na dalsze świętowanie, akurat Molesta grała w Punkcie na koszykowej, możecie sobie tylko wyobrażać jak rano wyglądałem w szpitalu :D Innym razem to był chyba sierpień mecz Legia-Dyskobolia brałem chemię po której mogłem wyjść i powrócić nazajutrz na kolejną dawkę, [mam nadzieję że żaden lekarz tego nie czyta] specjalnie żeby zdążyć na mecz wylewałem kroplówki do kibla i z pod szpitala wolskiego jechałem na Legię, mogłem dla niej wszystko zrobić… dalej mogę.
[W Kielcach na meczu Polska – Armenia]
Leczenie chemiczne zakończyłem we wrześniu. Cała moja edukacja mimo wielu przerw spowodowanych leczeniem nigdy nie została zaburzona, zawsze dałem radę zdać z klasy do klasy, chociażby mając domowe nauczanie. W październiku 2007 wybieram Uniwersytet w Kielcach. Na Łazienkowską nie jeżdżę pozostają tylko wyjazdy Nowy Sącz, Chorzów, Bełchatów, Mija rok od zakończenia leczenia, zastanawiam się nad swoim życiem i wybieram Warszawę, Warszawę która z jednej strony przysporzyła Mi tylu przykrości związanych z chorobą, a z drugiej strony LEGIA. W Warszawie żyję bez większych problemów, pracuję, studiuję w Kielcach. Badania w szpitalu to dla mnie priorytet, nigdy nie zdarzyło Mi się odwołać wizyty. Gdy w 2009 roku we wrześniu pojawiam się na kontroli podczas badania usg, jest widoczne uwapnienie się pozostałości kości strzałkowej po wcześniejszych operacjach. Zostają przywrócone miesięczne kontrole, w październiku bez zmian cały czas utrzymuje się zwapnienie. W listopadzie lekarze decydują się na biopsję. Po niespełna 2 tygodniach wynik jest bardzo negatywny – w uwapnionym kawałku kości strzałkowej tuż pod kolanem jest masa nabita komórkami nowotworowym. Lekarze decydują się na chemioterapie niestandardową bo po 2 godzinach wlewu płynu kroplówkami mogę iść do domu. I tak 6 razy co 2 tygodnie. W lutym mam najobszerniejsze badania od rozpoczęcia choroby, standardowe tomografie, scyntygrafie, usg, rtg plus specjalistyczne badania w szpitalu na Szaserów. Wyniki mówią jedno ? brak możliwości usunięcia guza bez amputacji kończyny. Załamka ? Cały świat do góry nogami. Ostatnie dni pamiętam minuta po minucie, we wtorek 24 lutego idę wieczorem na warszawiankę popływać, setka na stracha, kładę się by wcześnie spać, rano udaję się do szpitala. Idę normalnym krokiem, myślę? gdyby mnie coś bolało… gdy bym utykał.. nic normalnie, biegam, podskakuję, pływam – tylko jakieś gówno w nodze. Przebieram się, kładę na stół, łzy same napłynęły mi do oczu, wyje jak bóbr, anastazjolog przykleja mi elektrody do klaty, na paluch dostaję jakaś popierdółkę od tętna, ?dostaję głupiego Jasia? trochę mnie otumania, robi się gorąco , dostaję Sufentanyl i zasypiam?. Dni po operacji były bardzo trudne, bolało niesamowicie. Czas w szpitalu płynął powoli, bardzo powoli, pierwsze tygodnie były najgorsze ,nie cierpiałem zmiany opatrunku i pierwszych dni rehabilitacji.
Było ciężko, zastanawiałem się jak poradzę sobie gdy wyjdę ze szpitala, na szczęście miałem przy sobie najcudowniejszą kobietę świata ,moja dziewczynę byłą przy Mnie od 4 lat teraz też jest. Godziła swoja pracę z moim pobytem w szpitalu, było to dla niej bardzo ciężkie, czasem juz spała na łóżku przy Mnie ze zmęczenia. Po tygodniu odłączyli mnie od aparatury, mogłem wstawać z łóżka oczywiście wcześniej musiałem nauczyć się utrzymywać równowagę. Dzień za dniem powracałem do pełni sił, tylko noga jakby nie chciała sie goić, z pod szwów wydostawała się ropa z krwią, zapadła decyzja o rewizji rany, ponownym zszyciu. Po niespełna dwóch tygodniach ponownie stawiłem się na Sali operacyjnej, tym razem bez większego stresu. Nie była to wielka operacja, lecz tylko wyczyszczenie z wszelkiej ropy mojego uda, po 2 godzinkach byłem już z powrotem na swojej sali trochę skołowany narkozą ale i jakby mocniej zszyty. Po kilku dniach rehabilitacja nabrała tempa, nacisk na udo był coraz większy, mięśnie po woli powracały do swojej sprawności. Czas było podjąć decyzje odnośnie pozyskiwania pieniędzy na koszt nowej nogi, z pomocą przyszła fundacja Spełnionych Marzeń działająca na oddziale która użyczyła swojego subkonta, oraz udzieliła wszelkich informacji odnośnie pozyskiwania 1% podatku dochodowego, z braku czasu nie zastanawiałem się nad wyborem fundacji z byt długo, z pomocą przyszły Google, w wyszukiwarce odnalazłem fundację Zdążyć z pomocą i to ona udzieliła Mi swojego subkonta odnośnie 1%.
Po miesiącu pobytu opuściłem szpital, wróciłem do wynajmowanego mieszkania na Mokotowie, nie ukrywając pierwsze dni był trudne, nie korzystałem już ze szpitalnych leków przeciwbólowych, morfiny itp. Łykałem niesamowite ilości środków przeciwbólowych, pyralginy, ibupromy wszystko co było pod ręką nic nie dawało większych efektów. Pierwsze noce były tylko w części przespane. Po kilku dniach z pod szwów ponownie zaczęła wydostawać się ropa. Trochę bagatelizowałem sytuację gdyż nie chciałem ponownie wracać do szpitala a tym bardziej pod nóż. Robiłem okłady z sody, nadmanganianu potasu efekty raczej znikome. Podczas wizyty kontrolnej lekarze już mieli dla mnie wyznaczony termin kolejnego zabiegu czyszczenia nogi. Lecz ze względu na zaległe egzaminy poprosiłem o przełożenie zabiegu gdy tylko uporam się z sytuacją na studiach. W miesiąc zaliczyłem prawie wszystko, tylko do dwóch egzaminów miałem podejść we wrześniu.
W ciągu mojego całego pobytu w domu odwiedzało Mnie spore grono znajomych, a także nowo poznanych przyjaciół z grupy OFMC, z którymi raczyliśmy się złocistym napojem rozmawiając o najlepszym klubie nie tylko w Polsce. W Sandomierzu trwało kilka akcji charytatywnych dla mnie zapoczątkowanych przez moich przyjaciół, znajomych a także nieznanych mi wcześniej osób. W Warszawie rozpoczęły się dzięki inicjatywnie Krótkiego aukcje na allegro które trwają po dziś dzień. Na aukcje trafiały min. szaliki Legii, Zagłębia, piłki z podpisami piłkarzy Legii, Pogoni, koszulka z podpisami piłkarzy Olimpii Elbląg. itp. W lipcu po miesięcznej przerwie wróciłem na korytarz poradni Onkologicznej wykonując wszystkie badania przed zakończeniem leczenia z myślą o pozytywnych wynikach badań. I jak to u mnie bywa, los ponownie spłatał mi figla, w tomografii komputerowej wykryto ognisko w lewym płucu. Musiałem po raz nie pamiętam który wrócić na szpitalne łóżka. Jedna, druga, trzecia chemioterapia, i na stół to był plan mojego leczenia i tak się stało że ostatniego dnia sierpnia 2010 roku leżałem sobie na prawym boku w sali operacyjnej. Dochodzenie po zabiegu torakotomii jest bardzo nieprzyjemne, 2 rurki w płucu dają o sobie znać podczas najmniejszego ruchu, wyobraźcie sobie co przeżywałem podczas kichnięcia, dlatego podczas wizyt ekipy z Żylety Rorka, Tedwasa, Starucha zabroniłem im w najmniejszym stopniu rozśmieszać mnie, ponieważ śmiech powodował u mnie straszny ból.
Po wyjściu ze szpital długo się nie oszczędzałem i 3 tygodniowy pobyt w na oddziale odbiłem sobie meczem Legia Den Haag i wyjazdem do Łodzi na Widzew ? Legia.
Po przygodzie w Łodzi miałem wyznaczone badania kontrolne aby sprawdzić czy w płucach wszystko w porządku, niestety okazało się że prawe płuco wymaga otwarcia, gdyż zachodziło podejrzenie zmian nowotworowych. W międzyczasie przyszedł wynik z poprzedniej operacji w którym stwierdzono 3 zmiany w tym jedną nowotworową lecz w 100% martwą. W przeciwieństwie do lewego płuca i dochodzeniu do sprawności , prawe od samego początku dawało o sobie bardziej znać. Ponownie mogłem liczyć na wizytę Tedwasa i Rorka, z którymi rozmawialiśmy o niedawnych derbach Belgradu pomiędzy Crvena Zvezda a Partizanem. Po niespełna tygodniu odbył się koncert w z okazji 5lecia Nieznanych Sprawców w Fonobarze , oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć, co tam się działo wie każdy kto przybył, ze swojej strony powiem tyle że poznałem wiele wspaniałych osób z którymi wypiłem nie jedno piwo. wyjścia ze szpitala strasznie bolał mnie prawy bok, nie mogłem oddychać po kilku krokach byłem kompletnie zmęczony, okazało się że mam złamane 2 żebra. Natychmiast zostałem ściśnięty bandażem elastycznym. Podczas jednego z 2 ostatnich pobytów na chemioterapii, lekarz ogłosił wynik z ostatniej operacji w którym nie stwierdzono żadnych patologicznych zmian, tylko 2 małe skrzepliny. To oznaczało nic innego jak zakończenie długiej, ciężkiej i męczącej przygody ze szpitalem na Kasprzaka. Wybrałem ostatnie kroplówki z chemią i mogłem cieszyć się 19 grudnia robiąc sobie prezent na święta z pokonania nowotworu.
Dzięki serdeczne wszystkim tym którzy dołożyli się do pomocy w przeciągu tego roku!!!
Długo bym musiał wymieniać, możliwe że połowę tego tekstu co wyżej, nie chciał bym kogoś pominąć więc ujmę to w dwóch słowach. Bardzo dziękuję.
Widzimy się na wyjazdach za najwspanialszym klubem świata.
Pozdrawiam MARI .
*Paweł z Lecha zmarł 19 czerwca 2010 roku.
« Żyleta otwarta! Nastepny wpis
Maciek: „Eksperymenty”, czyli relacja z Legia – Śląsk »
17:27
Jestes kozak !!! oby twoje podejscie do zycia sie nie zmienilo a jestem pewien ze przed toba wiele radosnych chwil. trzymam kciuki!!!