Snopek: Historia ruchu kibicowskiego Legii część piąta, czyli „Zwyczaje, mentalność i kwestia kultury”

Autor Redakcja 0 (komentarze)

W tej części tekstu znajdą się fragmenty relacji, z których ciężko „wyłapać”, której kategorii widzów one dotyczą, dlatego w tym momencie podział zwolennicy-bezstronni schodzi na dalszy plan. Podczas meczów Legii publiczność głośno manifestowała swoje uwielbienie dla piłkarzy Legii, którzy mogli liczyć na ciepłe przyjęcie i wsparcie z jej strony: „Bezpośrednio po pierwszym meczu wbiega na boisko T K. S., a za nim głośno oklaskiwana Legja.” – „Stadjon” mecz z TKS Toruń z 1927 roku, „Meczem z Pogonią zyskała sobie zawodników [Legia oczywiście – przyp. Snopek], a publiczność nie szczędzi jej faworów, co dawniej było monopolem jedynej Polonji.” – mecz z Pogonią Lwów z 1927 r. „Stadjon”. Podobnie jak teraz, wtedy zdarzały się sytuacje, że publiczność po zakończeniu meczu dziękowała piłkarzom za odniesione zwycięstwo w sposób bezpośredni: „Licznie zebrana publiczność. zadowolona z pięknej gry i pięknej pogody oraz tanich wstępów opuściła boisko syta wrażeń. Zwycięscy zaś wśród oklasków I okrzyków uznania a za .obronę barw stolicy.” (mecz z 1FC Katowice z 1927 roku), „Publiczności do 4000. Po zawodach urządzono Legji owację. Ciszewskiego i Śliwę noszono na rękach” – po meczu z Pogonią Lwów z 1927 roku. Poza pochwałami otrzymywali również reprymendy. „Na przegranym meczu z „Polonią” publiczność pod adresem Nawrota i Martyny wołała 'przekupieni?'” – wspomina Stanisław Mielech.


[foto ze „Stadjonu”]

Podczas samego meczu nie było ciszy i spokoju, ze swoimi emocjami nikt się ówcześnie nie krył, a bramki przeważne fetowano głośnymi brawami: „Nawrot dzięki błędowi obrońcy Wisły z pięknego podania Cichockiego uzyskuje pierwszą i jedyną bramkę dnia. Plasując lekko piłkę w dolny róg siatki. Sukces ten przyjmuje publiczność długotrwałą owacią.” (mecz z Wisłą z 1928 roku), charakterystyczne wybuchy radości zbliżone do tych współcześnie znanych również miały miejsce: „Na boisku Legji otoczonem siedmiutysięczną ciżbą tłumu stanęły godne siebie rywalki (…) Jedno, drugie, trzecie kopnięcie i powietrze rozdarł ryk widowni: gol!!!! [bramkę strzeliła Legia – przyp. Snopek]”  (mecz z Garbarnią z 1931 roku), „Dość powiedzieć że do bramki Szombary naliczyliśmy 39 strzałów, przy których za każdym razem na widowni podnosił się nieludzki wrzask 'gol’, aby za chwilę zamilknąć gdy bramkarz Polonii jak drapieżny jastrząb chwytał w powietrzu każdą piłkę” – derby z Polonią na Konwiktorskiej z 1935 roku.

[foto ze „Stadjonu”]

„Ulubieńcem” trybun był oczywiście sędzia, rzadziej natomiast zawodnicy drużyny przeciwnej. Praca arbitra zawsze była pod baczną uwagą publiczności: „Ponieważ sprinterem nie jestem, spóźniłem się więc z basenu pływackiego na boisko D.O.K. o kilka minut, a idąc ulicą słyszałem już dzikie wrzaski i brawa publiczności zwiastujące że coś niezwykłego dzieje się na boisku piłkarskiem. Istotnie owe pierwsze kilka minut meczu, których niestety nie widziałem, wystarczyły sędziemu do 'zaaplikowania’ przeciw Czarnym dwu karnych i przyznanie im (zapewne jako rekompensaty) bramki strzelonej przez Sawkę za spalonego. Widownia „uczciła” właśnie ten wyczyn sędziego w sposób który opisuje wyżej. Byłem zrozpaczony, błędnie rozumując, że minęły mnie największe emocje spotkania tego” (mecz z Czarnymi Lwów z 1929 roku), „Mecz kończy się wśród gwizdu publiczności. która protestuje przeciw rozstrzygnięciom sędziego.” (mecz z Czarnymi Lwów z 1927). Wszelkie uwagi na temat sędziego lecące z trybun, spotykały się z krytyką w prasie: „To też żeby jeszcze widzowie warszawscy zrozumieli, że sędzia nie może a często i nie w myśl przepisów, prawa reagować gwizdkiem na każde przewrócenie się gracza, podstawienie nogi czy tak popularną na galerji rękę – staliby się doprawdy wzorem kulturalnych widzów sportowych.”, „Jest to tem bardziej przykre, że jeśli chodzi o Warszawę, publiczność tutejsza coraz bardziej zaczyna rozumieć, że wszelkie niekulturalne wykrzykniki w stosunku do arbitra odnoszą jeden tylko skutek-denerwowanie się jego i coraz gorsze sędziowanie.”  (oba cytaty: mecz z Wisłą z 1930 roku). Wbrew temu, co się obecnie uważa, przedwojenne stadiony nie były miejscem gdzie matki, mogły z czystym sumieniem przyprowadzać swoje dzieci, bowiem rzekome idealne zachowanie osób odwiedzających stadion jest tylko i wyłącznie mitem. Sędziego i przeciwników nie zawsze krytykowano w sposób kulturalny:  „Co innego że atmosfera gry na boisku Legji jest dla drużyn przyjezdnych doprawdy więcej niż przykra. Notabene mżący bez przerwy podczas meczu deszcz pozwolił dość ściśle fakt bardzo znamienny. Oto wśród kilkuset dialogowców meczowych krzykacze niezadowoleni z reguły z rozstrzygnięć sędziego i wprowadzający do walki element niezdrowego podniecenia i niekulturalnych okrzyków koncentrują się jeśli nie w loży reprezentacyjnej to w najbliższej odległości. Najwyższy czas aby zarząd Legji zajął się takimi widzami i pouczył ich że dobre wychowanie jest cechą równie cenną w salonie jak na trybunie sportowej.” (mecz z Cracovią z 1928 roku). Dziennikarze mający widocznie już we krwi pouczanie wszystkiego i wszystkich, niekiedy proponowali bardzo radykalne metody walki z tym zjawiskiem: „Sędzia p. Piotrowski z Łodzi popełnił parę omyłek: ktoby ich zresztą nie zrobił wobec ordynarnych krzyków lecących na boisko zarówno z galerji jak z trybun. Już czas aby nieprzytomnych, a nie znających się gruntownie na przepisach i roli sędziego krzykaczów usuwała z widowni policja i porządkowi klubu organizujący zawody? (mecz 1.FC Katowice z 1928 roku). Niski poziom kultury osobistej widzów można także „wyłapać” z książki Mielecha: „(…) gra na wymijanie, nadrabianie czysto fizycznych walorów sztuką miały pewien wdzięk, który jej jednał [Legii oczywiście – przyp. Snopek] zwolenników wśród bardziej kulturalnych widzów”. Dziennikarzom trzeba jednak „oddać” że pozytywne nastawienie do sędziego, jeśli już się pojawiło zostało odnotowane: „Mecz prowadził niemal bez błędów ku zadowoleniu graczy i publiczności (wypadek raz na tysiąc) do Lustgarten” (mecz z Wartą z 1929 roku). Co ciekawe dla przeciwników także niekiedy pojawiały się nieukrywane wyrazy sympatii: „Trybuny bardzo życzliwie usposobione dla Pogoni, długo i serdecznie oklaskują ten sukces [gol wyrównujący – przyp. Snopek]” (mecz z Pogonią Lwów z 1930 roku).

Na stadionie Legii panowały też określone zwyczaje, z przytoczonego już tutaj fragmentu (Trybuna zapełniła się więc głośno dyskutującą młodzieżą, której nikt dzisiaj nie wypędzał z samowolnie okupowanych miejsc.” – mecz z Wisła z 1936 roku) wynika, że miejsca siedzące nie były dostępne dla każdego, zapewne starsi kibice dbali o to by meczu nie oglądać z miejsc stojących, które widocznie przeznaczone były dla młodszej części publiczności. To pierwsza hipoteza, druga jest taka, iż stali bywalcy meczów Legii mogli zaklepać sobie te miejsca na stałe. Swoją drogą odnosili się oni do siebie z szacunkiem, gdyż między nimi zawarte były trwałe znajomości: „Pierwszy mecz ligowy. Przed kasami, na trybunach i boisku moc starych znajomych. Znajomych zresztą bardzo specyficznych: nie zna się ich nazwisk, nie wie się co robią, kim są. Wszystko co z nimi łączy – piłka nożna. Tyle lat znajomości! To też tu i tam bezwiednie czasem skłoni się głowę, czy uchyla kapelusza – przecież nie widzieliśmy się dobre parę miesięcy” (mecz z Ruchem z 1932 roku) Jak widzimy poza niewybrednymi okrzykami, na trybunach panowały także dobre maniery. To że bywalcy stadionu WP byli do siebie otwarci, świadczy fakt że podczas meczów miały miejsce hazardowe zabawy: „W 85-tej min wynik brzmiał jeszcze 3:0 dla Legji Hazardzistom otwierały się doskonałe widoki. Na trybunach przyjmowano bowiem zakłady 5:1, że Cracovia nie strzeli już bramki honorowej” (mecz z Cracovią z 1935 roku). Widzowie nie zawsze siedzieli zdenerwowani poziomem meczu czy pracą arbitra, co ciekawe dopisywało także poczucie humoru: „Publiczności do 4000. Zorganizowane towarzystwo [najprawdopodobniej „zwolennicy” – przyp. Snopek], każdy rzut wolny Steuermana [napastnik Hasmonei – przyp. Snopek] poprzedzało chóralnym krzykiem: ..Steuerman giten sztos'” Wywoływało to wesoły nastrój na widowni, zadowolonej z pięknych zawodów.” (mecz z Hasmoneą Lwów z 1927 roku). Moje próby przetłumaczenia tego zwrotu zakończyły się fiaskiem, choć najprawdopodobniej była to jakaś obelga z humorem.


[foto ze „Stadjonu”]

Dość długo szukałem jakichś retrospekcji do przedwojennych meczów Legii i jedyne, co znalazłem to wspomnienia Bohdana Tomaszewskiego, oddające w dużym stopniu klimat tamtych czasów: „Pierwszy mecz, jaki oglądałem w życiu to był mecz piłkarskiej Legii. W ogóle pierwszy raz zobaczyłem wtedy sport na własne oczy. Było niedzielne wczesne popołudnie. Starsi bracia Wiesław i Janusz jakoś szybko i nerwowo jedli tego dnia obiad. Kiedy wszystko już połknęli przy wzdychaniach mamy: Oj, chłopcy, chłopcy, ciągle się spieszycie! – zerwali się z krzeseł i pobiegli do przedpokoju. Coś szeptali tam, a potem Wiesław wrócił i powiedział do mnie sucho: – Nie guzdraj się. Czekamy dwie minuty. I zaraz zadudniło tylko po schodach. Dogoniłem ich przed bramą. A potem prowadzili mnie z placu przed Politechniką ul. Śniadeckich, szliśmy kawałek Marszałkowską, potem Piękną, przecięliśmy Ujazdowskie i w dół, w dół łagodnym zakrętem ulicy, gdzie po jednej stronie zza sztachet wyglądały zielone drzewa, a po drugiej ciągnęły się nieduże domki. Szliśmy w gęstniejącym tłumie – prawie biegnąc i zręcznie wymijając starszych ludzi, przebywając całe odcinki brzegiem jezdni – bez obawy przed trolejbusami, bo ich wtedy nie było, tylko trochę taksówek; przeważały „Cytrynki”, czyli Citroeny, a dalej Renaulty i Fordy – pękate, kwadratowe, czarne jak smoła z pouchylanymi budami. Klekotały dorożki. Wreszcie na rogu Myśliwieckiej i Łazienkowskiej zobaczyłem ogromną drewnianą bramę w tym samym miejscu, gdzie stoi dziś Dom Harcerza. Zapłaciliśmy po 50 groszy za bilet i byliśmy po drugiej stronie, 'na meczu’ – jak powiedział Janusz, zdenerwowany, z wypiekami na twarzy, bo już było po gwizdku i 'pewnie oni prowadzą 1:0, a my spóźniliśmy się…’ – powiedział. I tu obaj spojrzeli na mnie z wyraźnym wyrzutem. Zapamiętałem drewniane ławki, to była główna trybuna. W oddali wznosił się niewyraźny kontur dużego domu, co w jakiś czas miało przemienić się dopiero w główną trybunę warszawskiego reprezentacyjnego stadionu.” Ze wspomnień Pana Bohdana można wywnioskować, iż na mecze chodzono wówczas na piechotę. Zapewne dlatego że komunikacja w Warszawie przedwojennej nie stała na wysokim poziomie, mimo to na mecz Legii można było dostać się autobusem linii „E”. Dla ciekawostki podaje jego trasę (stan z 1937 roku) Dworzec Główny-Al. Jerozolimskie-Poznańska-Wspólna-Pl. Trzech Krzyży-Wiejska-Górnoślaśka-Myśliwiecka-Agrykola-29 listopada-Czerniakowska (Informacja z publikacji Ryszarda Mączewskiego „Warszawa między wojnami” Opowieść o życiu Stolicy 1918-1939 – polecam). Swoją drogą najczęściej na meczach bywali ludzie, którzy na stadion mieli najbliżej. Z tego powodu na stadionie Polonii najprościej było spotkać ludzi z Woli i Muranowa, natomiast na Legii przeważali mieszkańcy południowego Powiśla i Czerniakowa. Ponadto z opowiadań starych Warszawiaków, z którymi miałem do czynienia, wynika, iż bastionem Legii w tym czasie był także Stary Grochów.

Snopek

CDN

Brak komentarzy.!
Zostaw komentarz

Nazwa

E-mail

www

Poprzedni wpis
«
Nastepny wpis
»