Maciek: „Dookoła świata”, czyli relacja z Cracovia – Legia

Autor Redakcja 4 (komentarze)

Wyjazd na mecz z Cracovią według ligowego terminarza zaplanowany był na koniec poprzedniego roku, jednak nagły atak zimy, spowodował, że odgórną decyzją Ekstraklasy, całą ligową kolejkę odwołano i przełożono.Chętnych do uczestniczenia w tym  wyjeździe, podobnie jak miało to miejsce w grudniu, nie brakowało i tym samym wielu kibiców z ponad 650 osobowej wycieczki mogło pochwalić się już drugim biletem na to samo spotkanie. Pomimo arktycznych warunków, dłużącej się w nieskończoność podróży,   słabego wyniku i innych niedogodności ciężko było spotkać niezadowolonych z tej eskapady.

Lecąc z Warszawy, przykładowo do Stanów Zjednoczonych, da się radę tam dolecieć w mniej więcej dziesięć godzin. Generalnie w ciągu tych dziesięciu godzin da się radę dolecieć w wiele innych odległych miejsc na kuli ziemskiej. Sytuacja staje się bardziej skomplikowana kiedy chodzi nie o lot, a o przejazd z Warszawy do Krakowa, natomiast podróżującymi są kibice jadący pociągiem specjalnym. Każdy, nawet średnio zorientowany w tematach polityczno-gospodarczych wie, że sytuacja na polskich kolejach nie jest delikatnie mówiąc najlepsza, jednak niektóre rozwiązania osób rządzących tą instytucją naprawdę potrafią zaskakiwać.

Kiedy ustalono godzinę startu „specjala” (godz. 11:00 – dziewięć godzin przed meczem!), chyba nie było nie zdziwionego, a już na pewno takiego, który zakładał możliwość spóźnienia się na miejsce. Wątpliwości zaczęły narastać z każdym kolenym kilometrem pokonywanym przez „mknący” pociąg, mknący z prędkością jaką może osiągnąć, na rowerze, średnio ogarnięty kolarz. Inne wątpliwości związane były (patrząc na nazwy mijanych miejscowości), z tym gdzie my tak naprawdę jedziemy. Jeden z kolegów stwierdził, że znalazł się w jakimś Matrixie, kiedy za oknem po raz czwarty w przeciągu kilkunastu minut zobaczył stację Jaworzno. Chyba tylko i wyłącznie fakt długiej rozłąki z legijnymi podróżami, dawno nie widzianymi twarzami i jeszcze innymi atrybutami łagodzącymi trudy podróży (przykładowo takimi jak sushi, tym razem bezapelacyjne pierwsze miejsce za oryginalność), dało się nie myśleć o wszelkich innych niedogodnościach.

Kolejne wątpliwości dotyczące tego czy uda nam się w ogóle dotrzeć na stadion, pojawiły się z chwilą kiedy przesiedliśmy się do oczekujących na nas pod dworcem autobusów. Te na początku za cholerę nie chciały/nie mogły/nie miały zamiaru ruszyć. Kiedy już cudem ruszyły, to albo przez zwykłą złośliwość mundurowych, albo przez chęć pokazania nam uroków miasta, przemieszczaliśmy się niczym warszawskie autobusy piętrowe wożące turystów, tempem spacerowym po zakamarkach Krakowa. Ostatecznie, szczęśliwie wypełnione po brzegi autobusy podjechały pod stadion.

Tutaj, już nieco sprawniej, rozpoczęło się wpuszczanie. Jedynym novum jakiemu wszyscy legioniści byli poddani, było skanowanie źrenic. Tak więc, po filmowaniu, przedstawianiu się do kamery, pozowaniu do zdjęć, na własne oczy doświadczyliśmy kolejnych „udogodnień” technicznych, stosowanych podobno dla dobra nas wszystkich – Społeczeństwa:).
Po raz pierwszy mieliśmy okazję zapoznania się z nowym obiektem Cracovii. Uczciwie trzeba przyznać, że stadion prezentuje się bardzo elegancko, o niebo lepiej niż stary, przeznaczony bardziej do zawodów kolarskich niż piłkarskich. Sektor dla kibiców gości usytuowany jest naprzeciwko tego który znajdował się na starym „kolarskim” stadionie.

Być może pogoda, tego dnia zdecydowanie nie zachęcająca do podziwiania popisów piłkarzy na żywo, być może pozycja w tabeli gospodarzy i perspektywa spadku, sprawiły że mecz z Legią nie wywołał przesadnego zainteresowania (tak bardzo charakterystycznego dla  spotkań z naszym udziałem).

Jeżeli chodzi o popisy wokalne i atmosferę na naszym sektorze, to tego wieczora mecz miał dwie różne odsłony. Podczas pierwszej śpiewy sławiące Legię przeplatały się z uprzejmościami w kierunku miejscowych oraz ich mniejszych przyjaciół z Warszawy.  Drugie 45 minut, to był popis ?jednego aktora”. Nie milknęliśmy, jadąc jednym sprawdzonym hitem, nawet w chwilach w których miejscowi wychodzili na prowadzenie. Pokazaliśmy, że potrafimy się dobrze bawić nie patrząc na wynik ani inne niesprzyjające okoliczności.

Do ostatnich minut wszyscy mieliśmy nadzieję, że uda się przechylić szalę zwycięstwa na  naszą korzyść. Niestety skończyło się na ?hokejowym? remisem.

Powrót do Warszawy zapowiadał się błyskawicznie. Inaczej do sprawy podeszli ochroniarze do spółki z policją, którym nie spodobały się „świecidełka” jakie rozbłysły na naszym sektorze, kilkanaście minut wcześniej. Pojawił się pomysł wypuszczania całej grupy pojedynczo. My na znak protestu postanowiliśmy wrócić na sektor i w ramach doszkalania swoich umiejętności przeprowadzić kolejny trening wokalny. Ostatecznie z małym poślizgiem trafiliśmy do autokarów, a nimi do pociągu, który tym razem przemieszczał się niczym TGV – parokrotnie szybciej. Przed 4 rano zameldowaliśmy się w Warszawie. Tak rozpoczął się wyjazdowy debiut nowej rundy.

PS Po raz kolejny uprasza się wszystkich kibiców o niezakładanie na siebie gadżetów klubowych innych niż legijne oraz naszych zgód.

MACIEK

4 ( komentarze )
lut 28, 2011
13:05
#1 pap :

Dobrze Macius wraca stare :)
J. czytales o czapce? :)

lut 28, 2011
16:00
#2 Werwolf :

co to jest jakaś relacja turystyczna?
3/4 o warunkach podróży, niewielka zmianka na temat trybun.
relacje Bodziacha dużo lepsze.

mar 1, 2011
06:26
#3 BarwoL :

Nasza trasa na prawde była ciekawa. Bylismy już w Olkuszu który jest jakies 40km od Krakowa by chwil potem byc w Dąbrowie Górniczej Wschodniej która jest 70km od naszego miesca docelowego. :)

mar 1, 2011
22:21
#4 m&m :

Kołowanie pociągiem wokół docelówki, tylko po to by przyjechać o godzinę później niż to było zaplanowane.

Zostaw komentarz

Nazwa

E-mail

www

Poprzedni wpis
«
Nastepny wpis
»