Łukasz (D.L.): Żyleta – niech nigdy nie zginie
Koniec budowy stadionu Legii, imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego nastąpił w lipcu 1930 roku. Dla kibiców oprócz wybudowanej trybuny krytej, usypano wał z betonowymi schodami. Takie były początki słynnej Żylety. Uroczysta inauguracja nastąpiła 10 sierpnia 1930 roku, a przeciwnikiem Legii była hiszpańska drużyna Europa Barcelona. Mecz zakończył się wynikiem 1-1, ale nie to było w dniu najważniejsze. Tego dnia Warszawa była świadkiem otwarcia najnowocześniejszego stadionu w Polsce. W lato 2010 otwarto nowy stadion – znowu najlepszy na ten czas, a Żyleta przeniosła się za bramkę. Historia, duch i szacunek do tego miejsca na prostej, zawsze będą w nas. Symbole żyletki nie zniknęły z flag, a wręcz jest ich jeszcze więcej od kiedy sam historyczny sektor został zrównany z ziemią. Rodzący się właśnie przyszli kibice wyrosną na legendzie tamtego miejsca i klimacie nowego. Nie będzie im dane tam stanąć tak jak nam kiedyś, czego najprawdopodobniej przez moc przekazywanych historii będą najbardziej w życiu żałować. Zachowają się fotografie, filmy, wspomnienia. Zachowa się sposób zachowania i fanatyzm, który przenieśliśmy za bramkę. Po prostu – Żyleta nigdy nie zginie!
[foto jp85.pl]
Czasami dużo ludzi dookoła, czasami garstka. Łączył ich wspólny okrzyk na ustach, swetry w barwach, później naszywki na flayersach, krótko ostrzyżone głowy. I to na tej lidze, o której ludzie mają zwyczaj mawiać, iż nie nadaje się do niczego i zawsze dostajemy baty w konfrontacji z innymi. Bez nadmiaru fleszy, ze zniszczoną od mrozu murawą. Kolorowe telewizyjne wygody zastępowała sypiąca się kostka… Było zimno, ale ludzie dookoła to lubili, bo można było owinąć się klubowym szalem, rzecz jasna w taki sposób by klubowy emblemat mieć niczym krawat zawiązany i widoczny z przodu. Owinięta szyja i dumnie wystawiony herb. Zwisające pod tym herbem frędzelki schowane pod nie do końca zapiętego „fleka”.
Lata późniejsze, zmiany na stadionie, najróżniejsze przesłania płynące z malowanych godzinami przez ultras okazyjnych flag sektorowych. Stojący na dole sektora tłumek rzucający przed siebie najróżniejszą pirotechnikę by za chwilę cały sektor rozświetlił się i by w powietrzu unosił się ten specyficzny zapach dymu, który dla osoby z zewnątrz jest najzwyczajniejszym w świecie smrodem, a dla stojących na brudnych krzesełkach ludzi najwspanialszym zapachem na świecie. Jedna trybuna, przez którą przewinęło się tysiące ludzi, na której setki są już długimi latami, na której polało się wiele łez wzruszenia, rozczarowania, a nawet przelało się wiele krwi.
Żyleta to najbardziej znany i rozpoznawalny sektor piłkarskich fanatyków w kraju nad Wisłą. To masa wydarzeń, raz miłych raz mniej, miejsce z którego każdy kibic na niej zasiadający ma swoje wspomnienia. Swoją historię pisały różne grupy na niej zasiadające, wygląd i wydarzenia były efektem starań różnych ludzi w różnych dziedzinach. Czuję się zbyt mały by pisać o najważniejszych wydarzeniach w dziejach tego sektora. Dlatego nie będą to zapiski historyczne, a refleksyjne.
Podejście, uczucia i wspomnienia każdy ma swoje, ja jako szary kibic nie zrzeszony w żadnej grupie – mam je także. Pamiętam podniecenie związane z pokonywaniem każdego stopnia w drodze na starą Żyletę. Przejście przez bramę, te kilkadziesiąt metrów w kierunku schodów i stanięcie na krzesełku. Nie potrzeba było żadnego dopalacza, to samo z siebie było „fazą” i nie zrozumie tego osoba nie będąca kibicem. Bo to właśnie odbicie od „prawdziwych sympatyków futbolu”, którzy sami mówią tak o sobie podczas kolejnego seansu w kapciach przed finałem Ligi Mistrzów. Nie rozumiejący jak z oglądania biegających milionów na szklanym ekranie, można wybrać mecz o nic z jakąś wioską, do tego przy zerowej temperaturze na dworze?
Może wyda się to dziwne, ale właśnie mecze z tymi wioskami wspominam jakoś najlepiej. Wiadomo – hity to hity, derby z KSP czy Legia-Lech miały swój niezapomniany urok i bywało zajebiście, ale na hitach był każdy. Jeszcze lepiej się człowiek czuł kiedy na Żylecie ilość dopingujących liczona była w setkach, a nie tysiącach. Kiedy nie było gości, a spotkanie na murawie było toczone praktycznie o nic. Jeśli wszystkie mecze by tak wyglądały to fakt ? człowiek by się wynudził. Ale pomiędzy klasykami jak Legia- Lech czy Legia kontra Łódź meczyk z wioską to zawsze była jakaś odmiana.
Żyleta to miejsce w, którym w pewnym sensie kończy i zaczyna się według mnie szare życie. Kończy się z chwilą wejścia, a zaczyna z chwilą wyjścia. Oczywiście – kibicem jest się 24 godziny na dobę, ale na te 90 minut następuje kulminacja. Stan wyłączenia w, którym liczy się tylko to co dookoła. Będąc w różnych sytuacjach i posiadając różne problemy bywałem na meczach i zawsze one robiły się nie istotne. Człowiek z zewnątrz złapał by się za głowę wiedząc jak poważne zakręty życiowe stają się malutkie, „tylko” z tego powodu, że grają Wojskowi.
Jeśli chodzi o stadion przy Łazienkowskiej to kulminacja następowała tylko na Żylecie – bo tam jest najbardziej swojsko i fanatycznie. Żadne inne miejsce, w teraźniejszości i w przyszłości nie jest w stanie całkowicie tego zastąpić. Legia by iść do przodu potrzebowała nowego domu, to fakt, ale pozostanie tęsknota i nieopisana, dla niektórych absurdalna miłość do sypiących się schodów i samego miejsca jakim był stary obiekt przy Ł3.
Kibicowanie Legii i Żyleta to taka druga, fanatyczna strona życia. Dla nas, kibiców codzienność, ale piszę o szarym społeczeństwie. Od tej strony nigdy nas otaczający ludzie ze szkoły czy pracy do końca nie poznają, nie poczują tego co my. Fakt ? wiedzą o naszym byciu kibicem, ale dla nich to nic nadzwyczajnego. Można im tylko współczuć braku poczucia tej ekstazy, braku posiadania miejsca takiego odjazdu?
Czego ze starego stadionu brakuje najbardziej? Szczególnie żal mi tej klatki, tego dowodu na to, że ludzie stojący za kilku metrowym płotem są w stanie zrobić wszystko dla swojego klubu. Na kilku stadionach w Polsce byłem i każdy przy klimacie starej Żylety po prostu blednie. Może być nie wiem jak fantastyczny, ale stara Żyleta miała charakterystyczny klimat „odgrodzonego prostokąta”. To miejsce wyodrębnione, po którego dwóch bokach znajdowały się wyraźnie kończące i zaczynające miejsce młyna dwa niskie łuki. Zaznaczam, że piszę o starej Żylecie w rozumieniu późniejszym – czyli całej odkrytej prostej, bo kiedyś Żyletą nazywano tylko sam centralny punkt otwartej. Miała swój klimat kiedy była nabita. Ludzie na bocznych ogrodzeniach, na barierkach, a nawet na ogromnych reklamach. Wrzask i skakanie trzymając się za barki. Wymiana wyzwisk, a czasami i krzesełek ze znajdującymi się za miejscem buforowym kibicami gości i policją. Odwrócone flagi drużyn przyjezdnych podpalane pirotechniką. Ale, nie tylko.
[foto Legionisci.com]
To także więź z drużyną, którą można było nie raz poczuć tak, że dostawało się gęsiej skórki. Ważny mecz, strzelona bramka i zbiegnięcie do dołu sektora trzęsąc płotem. Najlepszy efekt był jeszcze przed obniżeniem ogrodzenia przed Żyletą ? kiedy miało ono kilka metrów. Były momenty kiedy sektor ten wpadał po prostu w furię, obalającą bzdurną tezę niektórych pseudo dziennikarzy, że ludzi spod ostrej żyletki nie interesuje ich drużyna i wyniki sportowe. Pada bramka i jest szał, ludzie skaczą sobie w ramiona, a płot trzęsie się w taki sposób, że wydaje się, iż zaraz padnie. Nowy stadion nie będzie nam zapewne gwarantował takich atrakcji, które mimo niby małego znaczenia powodują, że tęskni się za kawałkiem płotu. To uczucie obce ludziom z zewnątrz klimatu kibiców.
Żyleta wpadała w wielki szał na przykład po bramce Bartka Karwana na 1-0 (11 minuta) podczas meczu pucharowego z hiszpańską Valencią. Oto CWKS prowadzi z jedną z najlepszych drużyn Europy ? radość nie do opisania. Zapalają się race, fani walą pięściami w reklamy na górze sektora (w te zastępujące starą reklamę żyletek od, której wzięła się nazwa miejsca), kibice wiszą na płocie, inni nim trzęsą. Szkoda, że później piłkarze zapewnili nam mniej przyjemne uczucia związane z ich grą (w Hiszpanii doznaliśmy klęski). Podobnie w całkiem niedawnym spotkaniu przy Łazienkowskiej z Szachtarem Donieck. Wynik na wyjeździe nie przekreślał naszych szans, a na początku rewanżu Piotrek Włodarczyk (hehe) strzelił bramkę. Wydawało się, że obrazek z oprawy przygotowanej na wyjście piłkarzy – z kibicem śniącym o awansie do Ligi Mistrzów przybliża się, ludzie wpadli w szał. Niestety i tu piłkarze rozwiali wszelkie nadzieje. Mimo to podobne wybuchy radości i ich kształt, z płotem w roli głównej – mają na stałe miejsce w historii. A w połowie lat 90tych stara Żyleta widziała przecież rozgrywki fazy grupowej Ligi Mistrzów?Legia to marka.
Ale jak już wspominałem: nie tylko hity miały swój klimat. Swój urok miały też momenty na Żylecie w, których zawodnicy grali o pietruszkę i ich występ nie był tak znaczący jak we wspomnianych wyżej europejskich pucharach, czy też meczach o Mistrza Polski. Do tego jeśli w takim niewiele znaczącym meczu naszym rywalem był klub z niższej kibicowsko półki – to mniejsza frekwencja czasami występowała (choć nie było to regułą, bo w pewnym momencie dzięki kibicom i klimatowi wokoło klubu udało się zapełniać stadion Wojska Polskiego na wszystkich meczach ligowych). Nie wiem do końca jak to opisać, było po prostu swojsko, kameralnie, a doping był głośny i równy. Kilkaset osób w młynie, mniej przypadkowych ludzi, których przyciągnął hitowy pojedynek i efekt gotowy.
Pamiętając te wszystkie mecze – hity, nie hity, w mrozie i upale, na sucho i na mokro, spokojne i dużo mniej spokojne – z niedowierzaniem patrzę na szaleństwa Komisji Ligi i chęć nałożenia wielkich kar za kilka świecidełek na murawie… Nie dajmy się złamać bracia. Bo jeśli damy – kiedy za lata także dzisiejsza Żyleta zostanie zburzona bądź rozbudowana – kolejne pokolenia nie będą miały czego wspominać.
Łukasz (D.L.)
17:13
Jeszcze mecz z Panathinaikosem 2:0 i z Widzewem 2:1 (bramka Sliwowskiego w ostatniej minucie). Dzialo sie…
pozdrawiam
17:47
Dobrze piszesz autor. Na temat teraźniejszej atmosfery na zylecie napisał koleszka dlugi komentarz przy temacie dopingu PP Legia-ruch. Można poznać Twoją opinie?
18:25
tęsknie za starą ŻYLETĄ :( ale wiem, że (L)EGIA to my i ŻYLETA nigdy nie zginie bo będzie zawsze w naszych sercach i w naszej pamięci :)
Łukasz – materiał kozak!
21:49
Tęsknię za tym co było, za dawną Żyletą, za połamanymi drewnianymi ławkami, za ściskiem na 2 godziny przed meczem, za płotem… Wskoczyć po raz ostatni na płot! – myśl, która nie opuszczała mnie na pożegnaniu Żylety… Tak było, to już nie wróci. Teraz mamy nową Żyletę, tak samo jest naszym DOMEM, bo są TAM ci sami ludzie, co 5-10-20-30 lat temu! Nie damy się złamać. Nigdy. Nawet za cenę najgorszą – pozbawienia niektórych z nas możliwości bycia w DOMU. Bo jesteśmy LEGIA. Wyjątkowi i niepowtarzalni, jedyni w swoim rodzaju. Między innymi także dlatego, że mamy Ciebie, Łukasz.
« OFMC: „PZPN – strażnicy niepamięci” Nastepny wpis
1916 Uśmiechów – kolejna odsłona + rozliczenie zbiórki »
09:04
Łukasz wielki szacunek za to co robisz i co chcesz przekazać młodemu pokoleniu i dać nam starym kibicom jak i młodym chwile refleksji. Rzeczywiście jak napisał Grzess łezka się kręci w oku jak się wspomina.Może dlatego że kiedyś było o wiele więcej spontaniczności we wszystkim co się robiło. Ta spontaniczność i jedność była wielka.Dziś poraża mnie w wielu kwestiach ten podział kibiców i to nawet z samej żylety.Ludzie podążają myślowo za papką medialną jak i polityczną a nie za swoimi braćmi. Za ideami które przecież dla na kibiców powinny być najważniejsze. Przywiązanie do tradycji, barw, historii…i to powinno przekładać się nie tylko na Legię ale i na Polskę. Ten bałagan myślowy mam nadzieję że w miarę przekazał to co chciałem. Pozdrawiam i do zobaczenia.